poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Radziejowice

Zapowiadało się na ostatni tak ciepły weekend tego roku. Plany więc były duże. Najlepiej nad wodę, oczywiście nic z tego nie wyszło. W niedzielę wybraliśmy się więc do całkiem bliskiego kompleksu pałacowego w Radziejowicach.
Tak naprawdę można zrobić sobie super wycieczkę rowerową ale w naszym przypadku trzeba by było wcześniej trochę poćwiczyć. Miejsce świetne, idealne na spacery, piknik i odpoczynek. Niestety jak dla nas pogoda była jednak zbyt łaskawa, skwar lał się z nieba ale jakoś daliśmy rade.
Po spacerze udaliśmy się na obiad. Wybór nie był zbyt duży, cudem udało nam się dostać stolik, dania lekko nie dosolone, ceny średnie...Za to pomieszczenie bajkowe. Jak to zwykle bywa, głupio mi było wyciągać aparat i robić fotki, a byłyby super ale przy tym tłumie gości (jakby nie było ciągle przeżuwających) nie było to na miejscu.
W całym kompleksie jest mnóstwo super miejsc do świetnych kadrów ale jak to zwykle bywa moi modele mieli to głęboko gdzieś i nie zamierzali nawet raz stanąć i zapozować matce-wariatce. Obiecałam sobie (i im jednocześnie), że na pewno wybierzemy się tam jeszcze jesienią na super kolorową sesję zdjęciową. Nie daruję im takich pięknych fotek. Teraz faktycznie słońce było zbyt duże więc nie ma się im co dziwić. Rozumiem jednak fakt, że odbywają się tam sesje ślubne bo miejsce jest bajowe.
Brakuje mi tam zdecydowanie jakiś dyskretnych kawiarenek czy stoisk z lodami, zimnymi napojami, goframi czy np. watą cukrową dla dzieci. Z tego co zauważyłam jest tam tylko ta restauracja ( a w niej tylko 1 rodzaj lodów porzeczkowo miętowe). Nie znam się ale może do tak dostojnego miejsca takie stragany nie pasują...
Idealna byłaby także możliwość przepłynięcia jakąś łódeczką po stawie...
Tak czy inaczej miejsce bardzo urokliwe i z pewnością będziemy je często odwiedzać. W przeciwieństwie do tego typu kompleksów jak np. w Arkadii czy Nieborowie, wstęp jest tu bezpłatny!






poniedziałek, 22 sierpnia 2016

ciasto ze śliwkami


Sezon na śliwki w pełni a ja obiecałam sobie przecież oszczędzanie także na jedzeniu (czytaj słodkościach), dlatego dziś odkurzyłam mój zeszyt z przepisami i zrobiłam pyszne ciacho ze śliwkami. Znika z talerzy momentalnie dlatego polecam serdecznie wszystkim łasuchom i nie tylko. Jest bardzo proste i szybkie.

margaryna Kasia
niecała szklanka cukru
miksujemy
dodajemy duży budyń śmietankowy
4 całe jajka
cukier waniliowy
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
masę wylewany do tortownicy, wciskamy delikatnie połówki śliwek i pieczemy w 180 st.
około 1 godziny
posypujemy cukrem pudrem i zajadamy :)

smacznego



wtorek, 16 sierpnia 2016

Julinek

Koniec urlopu pana Taty...A jakie były plany, że skoro nie jedziemy nad morze to zrobimy sobie kilka wycieczek po kraju Kraków, Kazimierz nad Wisłą, Toruń, itp. Oczywiście nic z tego nie wyszło :(. Gdyby pogoda dopisała może wyskoczylibysmy gdzieś w okolice na wodny plac zabaw itp. ale, że było raczej chłodno i deszczowo nikt o tym nawet nie pomyślał. I dziś w ostatni dzień urlopu zostaliśmy zabrani na wycieczkę niespodziankę...Okazało się, że dotarliśmy do Julinka :)

Kojarzony z cyrkiem dziś był miejscem zabaw dla najmłodszych. Kupuje się całodzienny bilet-wejściówkę na wszystkie dostępne tam dmuchańce. Wzieliśmy 2 bo nie dało rady utrzymać Olka jak tylko zobaczył gdzie znika siostra :) Niestety pojechaliśmy trochę późno bo koło 16 ale i tak daliśmy radę. Na początek wszelkie dmuchane zamki, trampoliny itp. Bez oporu mogli skakać do woli. Na szczęście nie było tłumów dzieci więc wszystko odbywało się na spokojnie, bez kolejek i ścisków.

Były też super baseny i ślizgi wodne ale do tych zabaw konieczny był strój na zmiane a o tym nie pomyślałam. Większość zabawek tego typu była dla starszych dzieci, od 4 roku życia ale Olek dawał radę, wdrapywał się i zjeżdżał  na brzuszku. Wyskakani i  już ciut wymęczeni przenieśliśmy się do parku linowego. To był hit wycieczki. Gabrysia nigdy jeszcze nie była więc obawiałam się czy da radę i ogólnie ogarnie temat bo nie chciałam podwajać kosztu aby brać instruktora. Okazało się, że super dała radę. Ja oczywiście podziwiałam ją ogromnie bo z moim lękiem wysokości, wejście tak wysoko było nie do pomyślenia. A ona chodziła po linach i raz nawet się trochę wystraszyła i nawet chciała zejść ale zaraz zebrała się w sobie i poszła dalej. Moja duma - dzielna dziewczynka! Dała radę i zaraz chciała znowu ale już było późno więc poszliśmy na watę cukrową i zaczęło padać :(

Nie było wyjścia, musieliśmy się zbierać ale to i tak była już godzina 19 więc najwyższa pora. Nie byliśmy na torze golfowym ale może następnym razem :)


















wtorek, 9 sierpnia 2016

rzeczywistość...

W kwestii wyjaśnienia. Po powrocie okazało się, że moje dzieci dostały wścieklizny czy co, nie do zniesienia, nie do okiełznania, jednym słowem ktoś je podmienił...Z tego własnie powodu już pierwszego dnia po powrocie moje uspokojone nerwy puściły :(
tak, wstyd mi bardzo bo tak dużo sobie obiecywałam po powrocie, że się wyciszę, uspokoję i będę matką idealną. Niestety nie będę, w każdym razie nie teraz. Nie wiem co było tego przyczyną, czy fakt, że odgruzowanie domu zajęło mi 3 dni, wstawiłam chyba 4 prania a wydaje się, że to ciągle mało, sprzątanie goniło sprzątanie a końca nie było widać. Jak już sobie coś ogarnęłam to moja dziatwa postanowiła ruszyć do boju i zaraz trzeba było znowu sprzątać. Syzyfowa praca ale chyba powinnam już przywyknąć...Zajęta doprowadzaniem domu do stanu przywzoitego nie zważałam nawet na to jak wyglądają moje dzieci. A te jak nigdy całe brudne, tu plama po lodach, tu po jagodach, tu małe błotko albo piasek...ech tym razem udawałam, że mam jeszcze większą wadę wzroku niż normalnie. Najrosze w tym wsszystkim jest to, że tatuś bez skrępowania zabierał ich w takim stanie do ludzi...np. do sklepu. Ale co mi tam.
W każdym razie zaraz po powrocie postanowiłysmy z Gabrysią zająć się porządkowaniem jej pokoju. Ona nastawiła się bardziej na wyrzucenie (w jej nazewnictwie dobrotliwe oddanie bratu) tego co zalegało i zajmowało jej miejsce w pokoju. Mi bardziej zależało na wyrzuceniu stosów prac plastycznych, pogiętych kartek, skrawków materiałów, rolek po papierze toaletowym, mam dalej wymieniać? Tak moje dziecko odziedziczyło po tatusiu manię zbieractwa i wszystko powtarzam wszystko, może jej się jeszcze przydać. Przykład- papierki po cukierkach będą idealną kołderką - kocykiem dla lalki (wyobraźni nie można jej odmówić). Sprzątnięcie jej pokoju zajęło nam dwa dni, nie pytajcie ile reklamówek śmieci wyniosłam...Udało nam się także odłożyć cześć zabawek, głównie puzzli, książeczek, malowanek itp. dla Olka. Napędzona nie wiedzieć czym do roboty, zabrałam się także za pielenie moich krzaków, oj było co robić bo w tym roku stanowczo je zaniedbałam i postawiłam na naturalność ;) Nawet zabrałam się za przesadzanie bo tu coś doszczętnie zarosło a tu schowane przed słońcem więc jak niby miało rosnąć...nie wiem tylko czy to sens o tej porze roku brać się za przesadzanie. Okaże się pewnie niebawem :) Po wakacyjnej sielance na wsi okazało się, że lekko się zaokrągliłam więc pusta lodówka dobrze mi zrobi. Jutro już koniecznie muszę udać się na porządne zakupy bo do tej pory robiłam za Słodowego i wymyślałam coś z niczego. Przy okazji obiecałam sobie, że zacznę gotować, regularnie i zdrowo. Nie wiem na jak długo starczy mi zapału ale taki mam plan.





wtorek, 2 sierpnia 2016

the end...

Nasz wyjazd dobiegł końca...
Czy fakt, że moje dzieci zamiast nad morze wyjechały na polską wieś, coś im odebrał. Może tylko to, że nie zahartowały się w zimnym morzu. Choć nie do końca bo tu także biegały po kałużach na bosaka (choćby wczoraj). Czy ten wyjazd był gorszy od takiego nad wodę? Zdecydowanie nie. Czy moje dzieci świadomie wybrały by morze zamiast wsi? Z pewnością nie! Dlaczego? Odpowiedź prosta.
Zamiast wycieczek do oceanarium, fokarium i zoo miały zwierzęta na miejscu (krowy, kaczki, kury, gęsi itp.) a jakby tego było mało, tu można je było karmić do woli ;).
Zamiast zdrowotnego biegania na bosaka po nadmorskim piasku, biegały po trawie, łąkach a nawet polach zbóż i były zachwycone.
Zamiast lepienia zamków z piasku, z ciocią lepiły pierogi, wyrabiały domowe ciastka i bułki z jagodami.
Zamiast codziennych spacerów po molo, codziennie chodziły do lasu na grzyby (śmiem twierdzić, że moja córka zna się na grzybach lepiej niż ja i zdecydowanie ma lepsze oko do ich wyszukiwania). Zamiast codziennego kilkakrotnego namawiania rodziców na lody, gofry, zapiekanki i inne zdrowe przysmaki, moje dzieci zajadały porzeczki z krzaków, jeżyny, borówki, jabłka spod drzewa czy zwyczajne ogórki.
Zamiast wydawać fortunę na nadmorską smażoną rybkę, my zajadaliśmy kiełbaski prosto z ogniska (nie mylić z grillem).
Zamiast samochodzików za 2 zl, dzieci miały przejażdżki traktorem.
Zamiast naciągania mamy na kupno wisiorków z muszelek, Gabrysia sama zrobiła sobie korale i bransoletkę z jarzębiny a ja codziennie robiłam jej wianek z polnych kwiatów.

Faktem jest, że z tych wakacji zamiast zdjęć z zachodem słońca będziemy mieli z kurami czy krową, zamiast fotek przy molo, zdjęcia w dzieciaków buszujących w zbożu...
Jakieś dodatkowe zalety wyjazdu? Mój 2 letni syn przeszedł na dietę dorosłych, jadł z nami "normalne" obiady więc koniec z oddzielnym gotowaniem dla niego. Codziennie wypijał hektolitry mleka od krowy, co prawda z kakao ale jednak mleka. Za to przez 2 tygodnie pobytu nie tknął kaszy...Spróbował nawet swojskiej kiełbasy (bardzo mu smakowała), pochłaniał w mega ilościach kwaśne jabłka i ogórki.
Gabrysia nauczyła się jak ciężka jest praca w gospodarstwie. Pomagała cioci w obrządkach zwierząt, karmiła drób, zbierała jajka itp.

Nie wspomnę już, że syn mój jak w domu spał 1,5 godziny z zegarkiem z ręku, tak tu nawet do 3 godzin...
Najważniejsza jednak korzyść dla mnie...to mega wyciszenie, uspokojenie, zwolnienie tempa. Przez te 2 tygodnie ani razu nie podniosłam głosu na moje dzieci, nie do uwierzenia...(przyznaję się, że w domu zdążą mi się na nie krzyknąć ale to chyba nie tylko mi). Mam nadzieję, że ten nastrój pozostanie jak najdłużej, przynajmniej będę się starała.