czwartek, 28 lipca 2016

Sielskie wiejskie wakacje...


Tegoroczne wakacje? Niestety nie nie mogłam zaoferować moim dzieciom wyjazdu nad morze :( bardzo było mi przykro z tego powodu ale matka nie pracująca...nie ma opcji.
Jedynym wyjściem było jak coroczne moje wakacje na wsi. Wsi nie byle jakiej. Prawdziwej, dalekiej, tam gdzie sąsiad od sąsiada hen hen, gdzie latałam całymi dniami nie mówiąc gdzie i po co bo nikt nie martwił się, że coś mi się może stać, gdzie do ulicy 2 km. I tak co roku, a tym bardziej odkąd mam dzieci, zawsze tu wpadaliśmy na kilka dni. Stałym punktem wakacji był wypad nad morze ale zawsze udawało się skoczyć choć na kilka dni i tu. To miejsce jest dla mnie magiczne. To tu się jakby wychowałam, tu spędziłam najcudowniejsze wakacje, co roku, mimo corocznych kolonii nad morzem czy w górach, to tu było najcudowniej. Prawdziwa polska wieś, krowy, kury, konie w polu, do sianokosów zjeżdżała się cała rodzina aby pomóc...ten zapach siana, podpiwek w upały...ciągle pamiętam. I chciałabym choć część tej radości przekazać swoim dzieciom.
W tym roku pojechaliśmy na 2 tygodnie. Gabrysia bez problemu przyjęła fakt, że wakacji nad morzem nie będzie. Nie mogła za to doczekać się przyjazdu do cioci. Jest już duża więc coraz więcej pamięta i wiedziała, że jak zawsze będzie super, inaczej. Ledwo przyjechaliśmy, pierwszy dzień za nami. Niestety ja od progu rozkleiłam się, na półce zdjęcia wujka...Jeszcze rok temu był tu z nami, jak zawsze uśmiechnięty, jego oczy mówiły, że to człowiek dobro. Wszystkie dzieci go uwielbiały a moje to już do granic. I już go z nami nie ma...Sama ciągle w to nie wierzę, tak szybko, tak nagle ale podobno Bóg wzywa do siebie tych najlepszych...A jeszcze rok temu woził ich na taczce, wydawał prześmieszne odgłosy rozbawiając Olka do cna. Ciągle go słyszę a dziś kilka razy wydawało mi się, że go widzę, zgarbionego, wychudzonego, już wtedy był chory a nikt o tym nie wiedział...Chorował 2 m-ce... ;(
Przyjechaliśmy i Olek od razu zabrał się za produkcję makaronu własnej roboty, innego tu nie uraczysz :) Jego zadowolona mina- bezcenna. Gabrysia nie bacząc na deszcz wyskoczyła na podwórko aby z ciocią obrządzać gospodarstwo. W takich sytuacjach nie mam dziecka, jest tak zaaferowana, że jakby jej nie było. Nie ma gadania, że się nudzę, co mam robić itp. Nie ważny deszcz...ona ciągle ma co robić. Do tego wszystkiego zaraz obok przyjechała na kilka dni jej daleka kuzynka rówieśniczka Marianna więc tym bardziej dziewczyny były zajęte sobą. W parę minut przypomniały sobie jak to cudownie się razem bawiły rok temu i już ich nie było. Coraz to jedna szła do drugiej, zaraz po tą pierwszą ktoś przychodził bo "zniknęła" i zaraz obie szły do niej razem, po czym ktoś przychodził po tą drugą itd. W końcu Gabrysia o godzinie 20 zakomunikowała, że idzie do Marianki i wróci sama :)
Ten blask w jej oczach, to szczęście, nie do opisania. Jak to niewiele trzeba dziecku do radości. A tak ciężko było przełknąć fakt, że nie będzie wypadu nad morze. Tu szałasy, namioty, tajne miejsca tylko dla wtajemniczonych o zwierzakach nie wspomnę.
Dziś pierwszy dzień a co będzie dalej. Widzę, że nawet deszcz jej nie straszny. Będzie dobrze. Wrażenia niesamowite. Dziecko przeszczęśliwe i aby tak przez 2 tygodnie :)