niedziela, 20 września 2015

własnoręczna hybryda

Jeszcze przed urodzeniem dzieci kilka razy byłam u kosmetyczki na hybrydzie. Efekt był świetny, lakier trzymał się długo, do tego ten super połysk. Niestety nie mogłam pozwolić sobie na regularne wizyty bo ten luksus jednak kosztuje. Postanowiłam zainwestować i zakupić sobie własny zestaw i robić zabiegi sama. Niestety wydałam sporo kasy a efekty były marne. Lakier wyglądał ślicznie ale...przez około dobę. Zaraz potem odchodził całymi płatami. Masakra. Byłam wściekła, że kupiłam złe produkty a do tego straciłam kasę i odpuściłam.
Minęło kilka ładnych lat i okazało się, że bratowa zakupiła sobie cały zestaw i zaoferowała się zrobić mi hybrydę. Oczywiście bardzo chętnie zgodziłam się. Znowu miałam profesjonalny manicure:)
Po kilku zabiegach stwierdziła jednak, że pora żebym zaczęła robić go sobie sama. Nie miałam wyjścia;) Spróbowałam i wiem już nawet w czym była rzecz przy moich pierwszych niepowodzeniach. 
Teraz lakier trzyma się spokojnie 2 tygodnie, trzymałby się pewnie nawet i dłużej ale odrost jest już na tyle duży, że nie wygląda to elegancko i trzeba zwyczajnie powtórzyć hybrydę. Okazało się, że nawet profesjonalne lakiery do hybrydy cenowo nie odbiegają od tych zwykłych, które do tej pory używałam. Zdecydowanie uważam, że warto zainwestować w taki zestaw i robić sobie hybrydę w domu. 
Każda mama wie jak trudno znaleźć chwilę żeby pomalować paznokcie a przy dzieciach i pracach domowych zwykły manicure długo nie wytrzyma. Dla mnie osobiście zrobione paznokcie bardzo poprawiają samopoczucie, czuję się wtedy choć trochę elegancka, nawet jeśli mam na sobie zwykły dres;) Wreszcie nie muszę kombinować kiedy i jak znajdę czas na pomalowanie paznokci bo odpryski strasznie mnie irytują. Raz na 2 tygodnie jestem w stanie zaplanować sobie czas na zrobienie hybrydy. Do tej pory nie zdarzył mi się jeszcze żaden odprysk więc w razie czego można zawsze przeciągnąć ten moment. Jak dla mnie bomba. Na początku trzeba trochę zainwestować w sprzęt (lampa), lakiery (ja na początku zakupiłam 3 różne kolory), top itp. ale zawsze można skrzyknąć koleżanki i założyć małą spółkę;). Naprawdę warto, koszty szybko się zwrócą a piękne, błyszczące paznokcie z pewnością poprawią samopoczucie:)



poniedziałek, 14 września 2015

uwielbiam...

jak każda matka uwielbiam swoje dzieci



uwielbiam jak się śmieją w głos













uwielbiam jak płacząc przez mokre od łez oczy przebija za chwilę uśmiech










uwielbiam jak przewracają oczami gdy coś ode mnie chcą

uwielbiam jak wtulają się we mnie mocno nie tylko wtedy gdy im źle

uwielbiam jak śmieją się na swój widok










uwielbiam jak się złoszczą

uwielbiam jak są o siebie zazdrośni bo każde chce siedzieć na moich dwóch kolanach a nie na jednym

uwielbiam jak Ona objaśnia mu swój świat np. mówiąc na ucho "pokażę Ci jak być normalnym w tym świecie"




uwielbiam gdy śpią ze mną i oboje pokładają się na mnie, że nie mogę się ruszyć a rano jestem cała połamana





uwielbiam to, że nikt tak jak ja nie potrafi ich uspokoić, ukoić

uwielbiam to, że zawsze szukają mnie w okolicy, nawet jak super się bawią to sprawdzają czy oby na pewno jestem obok





uwielbiam to, że tak nie wiele trzeba im do szczęścia




uwielbiam być MAMĄ!






















czwartek, 10 września 2015

chyba jednak jestem mieszczuchem;)

Wspominałam, że mieszkam na wsi. Umówmy się - nie było to moje marzenie. Tak po prostu wyszło. Sama bym się chyba na to nie zdecydowała. Los tak chciał. Wystarczyły mi w zupełności wypady na wakacje do dziadków. Wyszło jak wyszło. Nie jest to co prawda taka typowa wieś z polami uprawnymi, z dala od cywilizacji. Moja wieś jest koło 12 km od miasta, domek zaraz przy stacji pkp, sklepu spożywczego i 15 minut od przedszkola. Do lasu mam 3 minuty. Powie ktoś idealne miejsce. Nie do końca.
Przeprowadzając się tu nie miałam tak naprawdę pojęcia z czym to się wiąże. Z początku dojazdy do pracy (w samym pociągu godzina plus jeszcze jakiś autobus) jakoś znosiłam, czytałam książki, odsypiałam (jak miałam miejsce siedzące) ale z czasem zaczęły być kłopotliwe. Szczególnie po urodzeniu dziecka, kiedy jak na skrzydłach pędziłam do domu, a tu pociąg opóźniony, w pracy musiałam zostać 5 minut dłużej więc pociąg odjechał a na następny musiałam czekać godzinę...Zaczęło robić się nie ciekawie. Tyle straconych godzin, wracanie wykończonym do domu a tam jeszcze obowiązki i chęć pobycia z dzieckiem. Tylko kiedy? Doba stawała się za krótka. 
Co z tego, że miałam podwórko, latem mogłam siedzieć na tarasie i popijać kawkę (oczywiście tylko w weekendy), chodzić na spacery do lasu (w weekendy), zapraszać znajomych na grilla a dziecię w upały mogło chłodzić się w basenie. 
Gdy Gabrysia podrosła zaczęła przejawiać różne zainteresowania, chciała uczyć się tańczyć , malować, pływać. Na wsi nie było żadnych możliwości rozwijać te zainteresowania. Postanowiłam zapisać ją na zajęcia dodatkowe. Niestety wszystko to nie było takie proste. Na każde zajęcia trzeba by wozić ją do najbliższego miasta a to czas i nie oszukujmy się koszt paliwa (często sam dojazd w skali m-ca wynosił więcej niż koszty zajęć). Do tego zajęcia są w godzinach popołudniowych a tu trzeba najpierw wrócić z pracy i ciężko wyrobić się z dojazdem na konkretne godziny. Dodatkowe zajęcia bardzo jej się spodobały więc póki byłam na urlopie macierzyńskim woziłam ją w tą i z powrotem. Szczerze mówiąc nawet takie zajęcia 2 x w tygodniu to nie lada wyzwanie. Zsynchronizować plan dnia, drzemka i karmienie Olka - bywało różnie. W takich momentach żałowałam, że nie mieszkam w mieście.
Do tego wszystkiego jeszcze te wścibskie sąsiadki, wszystko o wszystkich wiedzą. Jak tylko gdzieś wyjadę na dłużej już mają odnotowane, że mnie nie było i od razu pytanie gdzie byłam tyle czasu? Wiedzą kiedy mam gości, komentują auta, które zajeżdżają pod bramę, jak często był grill latem a co się dzieje, że siedzę ciągle w domu? Wszystko widzą i wiedzą nawet czasem lepiej ode mnie. Czego to się o sobie nie dowiedziałam, co niby mówiłam i robiłam...Temat rzeka...
Zbliża się zima, jak pomyślę sobie o paleniu w piecu itp. to odechciewa mi się tej całej wsi. Owszem wiosna, lato super sprawa. Kwiatki w ogrodzie kwitną, dzieciaki biegają boso po trawie, istny raj. Niestety jak dla mnie na jesień i zimę chętnie przeniosłabym się do miasta, do centralnego ogrzewania, zawsze ciepłej wody w kranie. Jak dla mnie mieszkanie na wsi ma jednak chyba więcej minusów niż plusów. Oczywiście gdybym miała środki finansowe sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Jeśli mogłabym pozwolić sobie na zrezygnowanie z pracy i zajmowanie się tylko wychowywaniem dzieci, rozwijaniem ich pasji, zajmowaniem się domem, spokojnie mogłabym wozić ich na zajęcia nawet codziennie. Niestety sprawa nie jest taka prosta.
Jak słyszę komentarze jak to ja mam super, mając domek na wsi, uśmiecham się tylko pod nosem. Może jestem wygodna, może nie wszystkie dzieci uczestniczą w zajęciach dodatkowych i też jakoś sobie radzą, może nie doceniam tego co mam...Nie pozostaje mi nic innego jak wierzyć, że wszystko da się jakoś sprawnie zorganizować (szybko przyjdzie wiosna). Chyba jednak jestem mieszczuchem;)



czwartek, 3 września 2015

Park Bajka

Ostatni upalny weekend tego lata postanowiliśmy spędzić z Parku Bajka. Mimo, iż wybraliśmy się po południu, w nadziei, że nie będzie już tłumów, park był pełen dzieci. Słońce mocno prażyło więc wszyscy oblegali fontanny i miejsca gdzie można było się schłodzić. My także od razu tam się udaliśmy. Cała reszta atrakcji (np. wspinaczka linowa) były jakby niezauważone. W planie mieliśmy wrócić na resztę atrakcji w drodze powrotnej ale po zabawach wodnych nikomu nie było to już w głowie. Mam nadzieję, że wybierzemy się tam jeszcze w tym roku i wtedy skupimy się już na typowym placu zabaw. Bo warto. Póki świeci słońce dzieciaki ponad wszystko uwielbiają zabawy w wodzie i nic tego nie zmieni. Zakładałam, że to pewnie ostatnia taka możliwość wodnych zabaw w tym roku i nie mogłam im tego odmówić. Dzieciaki wybawione padły w aucie w drodze powrotnej. Żałuję, że tak późno odkryliśmy to miejsce, w przyszłe wakacje z pewnością będziemy wpadać tam częściej. Mama nadzieje, że jak przyjedziemy jesienią to dzieciaki będą równie zachwycone.







środa, 2 września 2015

z przedszkola do "zerówki"

Wszystkie mamy przeżywają pierwsze dni swoich pociech w przedszkolu. Każda płacze po wyjściu z przedszkola i nie może doczekać się powrotu swojego małego skarbu do domu.
Ja w tym roku o dziwo spokojnie, bez zbędnych emocji choć jak tak obserwuję te zestresowane mamy to trochę mnie nakręcają ale staram się nie panikować.

Mam wrażenie, że ten spokój jest wypracowany przez poprzednie 3 lata pobytu Gabrysi w przedszkolu. Poszła do niego jako 2,5 latka. Została zapisana na listę rezerwową i byłam przekonana, że będzie to wyglądało tak, że w trakcie roku szkolnego jakieś dziecko będzie chorować, ewentualnie nie zaklimatyzuje się itp. i rodzice wypiszą go a na to miejsce wejdzie Gabrysia. Spokojnie bez jakiegokolwiek stresu czekałam do końca roku bo wtedy zakładałam ewentualne zmiany. Jakież było moje zdziwienie gdy 31 sierpnia dostałam telefon z przedszkola, że zapraszają mnie na zebranie przedszkolaków. Poszłam wierząc, że to tak profilaktycznie a tam okazało się, że Gabrysia jest 2 na liście rezerwowej i 1 września ma stawić się w przedszkolu...Szok. Jak to już, teraz, nieprzygotowana zupełnie, ani rozmów ani wyprawki, zupełnie nic!
Na szczęście okazało się, że wyprawkę kompletują panie a rodzice tylko się składają żeby dzieci miały takie same przybory i by nie było potem zgrzytów kto ma ładniejsze itp. Przynajmniej tu kamień spadł z serca.
Nie zostało nic innego jak zostać szybko przedszkolakiem. Na szczęście w nieszczęściu tata wtedy nie pracował więc na niego spadło odprowadzanie dziecka i to najgorsze - pożegnanie przed salą...Sama bym tego chyba nie przeżyła a on jako facet nie miał wyjścia i musiał być twardy. Był buziak i poleciała do dzieci. Okazało się, że mimo swojego wieku bardzo szybko i doskonale odnalazła się w przedszkolu. Panie chwaliły ją za samodzielność itp. więc byłam spokojna, że da sobie radę a serce rosło z dumy.


I tak minęły 3 lata przedszkolaka. Teraz poszła już do "zerówki" i jestem pewna, że świetnie da sobie radę. Kilkoro nowych dzieci, nowa pani i wreszcie upragniona przez nią nauka a nie tylko zabawa. Ostatnie dni ciągle powtarzała, że ona się chce w końcu uczyć! Super, prawda? Oby jej ten zapał został jak najdłużej. Dziś weszła pewna siebie, od razu pobiegła do koleżanek i nawet nie dostałam buziaka na pożegnanie.
Taka jestem z niej dumna, że jest samodzielna i dojrzała. Obserwując inne dzieciaczki, które chowały się za plecy mamy czy taty, rodzice bezradni, oczy zaszklone...Współczułam im ale jednocześnie utwierdziłam się w przekonaniu jaką świetną decyzją było to wcześniejsze zapisanie jej do przedszkola. Widzę ile wyniosła, jak się rozwinęła, dojrzała.Mama nadzieję, że jak tylko wrócimy to nie będzie mogła doczekać się kiedy znowu pójdzie do tej wymarzonej "zerówki".
Już sama nie mogę doczekać się jak ją odbiorę i dowiem się jak było, z pewnością super:)